23 lutego 2017

Lizniecie Irlandii, czyli snapy z Dublina

Snapy z Dublina, czyli irlandzki liz.

Gdzie to człowieka robota nie poniesie - tym razem trafiło mi się w Dublinie, a ze zleceniodawca płacił za hotel i przelot także, to dlaczego nie?

Większości z tych, którzy nigdy tu nie byli, Irlandia kojarzy się pewnie z wrzosowiskami , wesołym rudymi drwalami, gnomem pilnującym garnka ze złotem i dziewczynami machajacymi nogami w rytm specyficznej muzyki.

Kilka dni zajęło mi zerkniecie na stereotypy, wieloomiejska codzienność i kilka kupek porządnie ułożonych kamieni, zwanych potocznie architektura.

Co w Dublinie zobaczyć? At first - jest tu ponad tysiąc pubów ze słynącym stąd na świat cały Guinessem. Mało kto zwrócił uwagę na to, ze symbolem tego piwa jest harfa. Taka z dębu i wierzby, z kutymi strunami. Należała do któregoś z tutejszych władców, który poległ gdzieś na przedmieściach. Gdy żył, pewnie lubił i popić, i zagrać,  i od bitki nie stronil, co go zgubiło.  Harfa ma ponad tysiąc lat i można ją oglądać za szybką w długiej sali biblioteki, tej samej, w której leży sobie za szybką księga z Kells. Ma tysiąc dwieście lat z okładem i jest tak dokładnie wykonana, że skrybowie ówcześni mogli by dziś ze spokojem ręcznie namalować większość współczesnych banknotów. Dla mnie five star must see in Dublin.

Piwa nie próbowałem, choć smak znam, browaru ani pubów nie zwiedzalem - po cóż, skoro mam do końca życia bana na alkohol? Taka fizjologia.
Mają tu też kilka kościołów, mocno irlandzkich w klimacie, ale ileż tego można oglądać? ;-) Iglice mają, trzystumetrową, z kwasówki. Tak wybrali I zbudowali właśnie iglice, bo wieża Eiffla juz była zajęta. A i tak jej z nikąd nie widać.
Mają deptak, tak trochę jak poznańska Polwiejska, maja londyńskie Doki, stadion ala O2arena, rzekę Else, która ma przypływy niczym Tamiza. W sumie taki Londyn w miniaturze. Mocno zautobusowany, tramwaj jest jeden, a z lotniska blisko. I w pół godziny można przejść miasto szybkim marszem; -) Ma to tą zaletę, że Tesco jest blisko centrum. I oczywiście na półkach jest Tymbark, Lajkonik I Profi; -) A sklep obok Hindus na poczekaniu zdejmuje simloka i wgrywa mapy do GPS; -)
Na początku myślałem ze mi się głowa  odkręci od patrzenia na pasach w prawo zamiast w lewo (no dobrze, w Japonii te tak było) , ale po dwóch dniach idzie się przyzwyczaić, zwłaszcza ze ruch jest tu dość często  jednokierunkowy. Z resztą napis na asfalcie wskazuje w którą stronę masz spojrzeć tym razem.

Oczywiście pierwszego dnia stwierdziłem, że widziałem na świecie suchsze miejsca, ale przemoczone obuwie nazajutrz wynagrodzila mi to poranna tęcza nad miastem. Po prostu tu często pada, więc często pojawiają się tecze, wiec i legendy wyrastają po deszczu jak pleśń w Indiach.

Jak wszyscy doskonale wiedzą, na końcu tęczy zakopany jest pilnowany przez gnoma w zielonym kubraku, garnek ze złotem. Ale jak go znaleźć, skoro tęcza nie jest zakotwiczona w ziemi, jest tylko zjawiskiem fizycznym? To proste - wyjaśnił mi jeden starszy Irlandczyk - źle szukasz! Nie szukaj w przestrzeni, tylko w czasie i w przyczynach i ich skutkach, a znajdziesz! Tęcza ma swoją przyczynę, i kiedyś i dlaczegos się kończy. Tam szukaj.

A złoto? Jest!  "Heineken is gold" - głosi 30 metrowa reklama na budynku przy deptaku.

Zielone łąki porośnięte wrzosem poogladam sobie latem. BTW, widział ktoś w Polsce wrzos rosnący na łące? Nie. Dlaczego tu rośnie? Bo jemu się wydaje ze nadał rośnie w lesie. Raz ze trochę się przystosowal, dwa, że wrzosiec jest dlugowieczny, jak oliwka. Po prostu rósł tu jeszcze tysiąc lat temu, kiedy wyspa była porośnięta gestym lasem od brzegu do brzegu. Później lokalni władcy zapragneli panować także na okolicznym morzu, więc zbudowali flotę okrętów. Inni też na to wpadli, niestety okręty były mocno jednorazowe, a ilość drewna ograniczona, skutkiem czego Irlandia dziś pokryta jest łąkami. I tylko dziesieciometrowe belki stropowe nad moją głową, o średnicy 50cm dają wyobrażenie o tym, jakie tu kiedyś rosły potężne lasy!

Czego mi w Dublinie brakuje, a za czym nie tęsknię? Nie brak mi rowerzystów traktowanych jak święte krowy, wszechobecnych kamer monitoringu i bram w których można się odlać.
Co mi tu pasuje?  To ze ceny żarcia i noclegu są takie jak w Polsce, a najnizsza stawka godzinowa 8 EUR (a nie 2 EUR na rękę jak w Polsce).
I mosty. W Dublinie rzeka nie jest miejską przeszkodą,  jak w Warszawie, gdzie na dwumilionowa aglomeracje jest pięć mostów. Tu most jest co każdą co większą przecznice, a nad wysokimi brzegami wiszą spacerowe galerie.

Język?  Tu jest trochę tak jak na Ukrainie. Niby autochtoni mają swój, gaelicki, melodyjny i narodowy, ale na ulicy słychać głównie gegany angielski. Taka jest cena mieszkania w kraju położonego w cieniu Imperium...

Gdy wracałem wieczorem do hotelu, czekajaca przy wejściu dziewczyna. Nawet dość ładna, tym bardziej jak na Irlandkę, dlugowlosa brunetka o nie przesadnym makijażu,  zapytała: "junida gill?" Znaczy, lekko zirlandyzowana angielszczyzna zapytała, czy pragnę jej towarzystwa tego wieczoru. Mimo że wy
strój pokoju (to łoże pod kolumnami i skórzane fotele przy kominku ) kusil by wypróbować towarzystwo Irlandki, podziękowałem i udałem się apsters. Rano czekała robota. Na pewno kogoś znalazła, dawnsters w klubie muza napierdzielala do czwartej rano.

A Irlandki? Nie wiem czy to standard, ale tej środy wieczorem deptakiem przewalaly się tłumy pijanych lasek, którym z pod spodniczek było widać majtki. Albo i nie. Za to prawie każda niosła butelkę z "soczkiem" i waliło od niej wóda. Ogólnie pasztety o twarzach dziwek,  albo celulit pracowicie hodowany na chipsach. Ma to jedną zaletę. Irlandki w większości posiadają biusty.
Na tym samym deptaku at 10PM zaczęto rozdawać ciepłe posiłki dla bezdomnych, którzy się wyroili ze swoimi przyslowiowymi kartonami i kołdrami ze śmietnika. Taki obyczaj widocznie. Jest też trochę zebrakow, często rosyjskojezycznych.

To tyle na pierwszy rzut okiem na zieloną wyspę, jutro zobaczę ja wśród mgły z lotu Boeinga. Jeszcze tu wrócę!

21 lutego 2012

kambodża: Ang Kor Wat czyli kolejne dobrze ułożone kamienie in Cambodia

No dobrze. Po ładnie ułozonych kamieniach w TajMaHal, Koloseum, Gizeh, zobaczyłem kolejne mistrzowsko ulozone kamienie w AngKorWat. I kilkunastu innych, zapierajacych dech swiatyniach z okolicy SiemRep!

[notke dokoncze z fotkami, ide spac :) ]

20 lutego 2012

Kambodża: zwiedzig Cambodia...

Dla standardowego turysty z Europy, przylatującego tu na tydzień, "zwiedzing" zaczyna sie o drugiej w nocy na lotnisku w SiemRep.Owszem, w samolocie otrzymasz dwa druczki (wizowy i celny), które masz czas wypełnić nim dolecisz. Ale po co mają dawać także trzeci? Może jest zbyt ważny, oficjalny, zbyt z pieczątką albo zbyt "tylko na terytorum Cambodia"? Nie wiem. Po prostu cała ta hałastra z samolotu myśli ze ma wszystkie druczki, staje w kolejce "ogolnocelnej", dostaje do konca i dostaje trzeci druczek. I zapierdziela do stolika wypełnić.Następnoe odstaje ponownie w kolejce :) Druczków wziałem stos (piękne są, z czerwoną gwiazdą! ), może wystawie na Allegro, by oszczędzić Wam stania? :) 
Składasz więc trzy druczki, płacisz dolarki za wize i ladujesz w kolejnej kolejce (na całym "szlaku do Kambodży" jest kolejek tylko PIĘĆ) Kolejka ID-fikacyjna: 1. pokazujesz ryj w kamerce Logitecha.2. kładziesz obie łapy na czytniku papilarnym. Całe. 3. kładziesz oba kciuki i po każdym palcu po kolei na tymże czytniku. Na moje pytanie: "For what it is, i'm not a terrorist, i'm just TURIST!" - wymowne milczenie urzędnika. Albo nie zakumał, albo miał polecenie nie zakumywać. Obdaktyloskopowany jak Polak otrzymujący dowód w czasach wczesnego Stalina (tak było!), zaliczam jeszcze kolejkę celną i juz jestem w Kambodży :)

Oczywiście po zalogowaniu się w hotelu, ja, dwie parki (On i Ona, oraz Dwóch Onych) i przewodniczka ladujemy w nocnym basenie :) Trzeba sobie popływać po długim locie :) A gekkony robia GEK-GEK, w ciemnościach :)

Rankiem. Wita nas przewodnik, krępy i niski, jak to Kambodżanie. Przez pierwsze sześć godzin nie mogę rozkumać, czy mówi po indyjsku, czy po angielsku :) Ale luz, przyzwyczajam sie. Później przechodzimy na slang "angielski-mexykanski", i głajd okazuje się fajny, a gdy się spieszymy, dziewczyny z wycieczki nie mogą sie nadziwic, że synchronizuję z nim bezwiednie krok "spieszny-marszowy" :) Oczywiście gdy Pan Przewodnik zapierdziela z przodu, a Agnieszka sugeruje "go turistic mode", on tylko odpowiada "YES" i dalej zapierdala marszobiegiem wojskowym :P

Naturalnie nie był bym sobą, gdybym do Kambodży i Wietnamu nie pojechał z oryginalnym plecakiem US-army, Kontyngent Pierwszy Iracki. Z oryginalna kieszonka na Claimor mine, ktora w Wietnamie byla postrachem (jedyna mina kierunkowa) ;/ Ale wykazali wyrozumiałośc. Bagaż nie zginął :) U nas oryginalna desantowa SS-ka z 43-go na pewno by zaginęła ;/

Zajebiste jest w Kambodży oczywiście  to, że jeśli się już tu wyląduje, w lutym (jedyny czas dla Europejczyków), to holidaje w luxusowym hotelu SiemRepskim sa tu tansze niż wczasy na kwaterze we Władysławowie. A jest basen i gwarantowane słóńce przez cały pobyt :)

Jesli ktoś nie jest zainteresowany }"zwiedzaniem starych kamieni", o czym i tylko,. w kolejnej notce będzie :)

Kambodża: Siem Rep - Cambodia Sopot prominents onli :)

Siem Rep to od początku i z założenia enklawa dla dewizowców. Cos jak Szarma-Szejk w Egipcie, lub enklawy kubańskie.
Kambodża to jedno z najbiedniejszych państw na świecie. Region Siem Rep jest najbogatszy w państewku, a ceny metra budowlanego w mieście osiągają ceny warsiawskie :) To, o dziwo, pokazuje skalę rozwoju nie tylko państwa, ale i sektora turystycznego. "Kambodżowie" (bo są to często indyjskie koncerny) znają wartość rynku i nie boją się w niego inwestowaac..Polowa Siem Rep nalezy do jednego człowieka. Jeśli się chce, można mieć na własność miasto :)
Zalety? Mozna wyjść z hotelu o dowolnej prze dnia i nocy i zakupić piwo Panthera (8%, 0.6USD) lub każde Europejskie, w tej samej cenie :)
Wady? Po wyjściu ze sklepu banda celowo brudnych i obradtych czterolatków obłazi Cie, wrzeszczac: fiajf-dolar! :)
Optimum? idziesz przez miasto, a stada dziewcząt siedzących przed jakimiś kanciapami. e firmowych koszulkach, proponują jakiś masaż :)  Na szczęście kulturalnie odwalają się na "thank you" z buddyjską łapką :)
Mniej tolerancyjny na odmowy jest ktorys z dyzurnych TUK-TUK-arzy (riksza z motocyklem) stacjonujących pod hotelem niczym NATO na Kubie :) 
- Aj Szoł ju nice masaże gerls, all fri! Nice girlz!
- Fenk ju, aj staj here fju dejz, al girlz ar welkome, and see, next tajm!
- luk dzast minut, wery najs, no paj, kom and luk!
- dzienk ju, nekst tajm, tunajt aj nid only bir :P
-OK, ju return, aj szoł ju nice girlz :)
[rozmowa toczyła sie przez dobre pół kilometra, od chotelu do ichnej Żabki :) powtarzała się z wariantami przez najbliższe dni :) ]


[notka do dokonczenia, ide spac :) ]

19 lutego 2012

IndoChiny: Kambodża i Wietnam

Gdy francuscy Zdobywcy (kolonizatorzy - okupanci) pod koniec XIX wieku lądowali na Półwyspie Indochińskim, tworząc tzw. Indochiny Francuskie, było im ciężko. Na prawdę ciężko. Mentalna bariera kulturowa, językowa (toniczność), bariera biologiczna (inna flora bakteryjna przewodu pokarmowego) powodowała w kilka lat całkowite wyniszczenie organizmu rezydentów.. Zwykła sraczka w tut. Koloniach zyskała eufemistyczną nazwę "cochinette", przełamując bariery towarzyskiej, kolonialnej konwersacji :)

Mimo to, Francuzi pierwsi, bardzo trafnie, nadali temu rejonowi świata nazwę Indo - Chiny (stąd Półwysep, nie odwrotnie :) )

Nie wgłębiając się w tanią eugenikę, warto jednak zauważyć bardzo znaczne różnice rasowe pomiędzy Wietnamczykami i Kambodżaninami.. Choc rody te dzieli zaledwie setka kilometrów i góry wysokości Tatr tylko.

Wietnamczycy są jasnoskórzy, wysocy, mają wąskie nosy i migdałokształtne oczy, czarne proste, długie włosy, poruszają się zgrabnie i zwinnie, trzymają sie prosto. Fenotypowo podobni do chińskiej rasy Han, w 90% najczęstszej w Chinach.

Kambodżanie natomiast to niscy, ciemnoskórzy pokurcze, często lekko pochyleni, szerocy, o dużych oczach i płaskich, murzyńskich nosach, bywają zwykle pokryci czymś w rodzaju indochińskiego trądziku.. Są wyglądem i zachowaniem bardzo indyjscy i pakistańscy..

Gdy w Wietnamie, pomimo handlu i knajp ulicznych w stylu indyjskim, jest rano bardzo czysto i porzadnie, nawet skórki od banana nie znajdziesz na ulicy, nawet w biednych dzielnicach, to w kambodzanskich miastach (procz Siem Rep, która jest "kambodżańską Hurgadą" i Sopotem w jednym) jest biednie, brudno, "niczyje" i odwieczne chyba stosy śmieci sterczą na każdym kroku.. W końcu to jeden z najbiedniejszych krajów świata, ale dlaczego po sobie nie sprząta?..

Nwet pomimo ze Kambodża i Wietnam Nowy Rok obchodzą wg. kalendarza księżycowego (Chiny) to w Wietnamie noworocznym drzewkiem jest drzewko pomarańczowe lub elitarnie - brzoskwiniowe, to w Kambodzy jest juz nim... nasz tradycyjny swierczek :)
Swierk to oczywiscie wplywy francuskie, z ktorych w Wietnamie pozostaly wylacznie bagietki :)
Zamiast porannej kawy pije sie BARDZO MOCNA zielona herbate.

[foto: beda fotki porownawcze twarzy i ulic, choinki]

18 lutego 2012

Kambodża: Holiday in Cambodia :)

Lądujemy. Przypomina mi się stary kawałek Dead Kennedys - Holiday in Cambodia (TEXT utworu)  :)
Ale nie przyjechałem tu leżakować, a zobaczyć Angkor Wat, jeden z Siedmiu Cudów Świata (nowożytnego), które już "zaliczyłem" z moim małym podróżniczym projektem, by zobaczyć ich wszystkie SIEDEM..

Kwateruję się w hotelu  Royal Bay Inn Angkor, gdzie po ścianach i suficie tarasu chodzą gekkony długości łokcia i głośno robią GEK-GEK ! Poza tym, to naturalne mucho-, a zwlaszcza komaro-lapki, wiec w tym klimacie sa na scianach chotelu wielce pozyteczne, a nawet niezbedne :)

Kambodża jest "znana" głownie z wojny z Cerwonymi Khmerami. Ale historia nie jest prosta.
Wojna domowa w Kambodży trwała 30 lat, walczyły tu ze sobią NAWZAJEM aż CZTERY armie (w tym dwie popierane przez Króla kambodży na uchodźtwie, w Paryżu, gdzie prowadził.. szkołę tańca. ), a rzady Czerwonych Khmerów trwały tu ZALEDWIE 3 lata !! Ze w tym czasie wymordowali 1/3 populacji kraju, to inna sprawa.
Jeśli Czerwoni, to oczywiście rządy PolPot-a. Jeszcze na studiach znany jako Saloth Sar, znany także pod pseudonimami Brat Numer Jeden, pamiętany na całym świecie, jak sam twierdził, to co robił, robił bo kochał swój naród. Miano PolPot to zlepek od Political Potencial :) [sic!] !!!
Nieoficjalnie podejrzewa sie ze Polpot został otruty.

Dopiero dziś w Kambodży zaczynają się toczyć procesy tzw. Braci II, II, IV, czyli głównych dysydentów z czasów Polpota. kambodżanie chcą rozliczenia morderców, ale NIE CHODZI tu jednak o ROZLICZENIE ludobójców.. a o taki wyrok, by nie wywołać kolejnej wojny, jak twierdzi zaprzyjaźniony Kambodżanin..
..bo do dziś w Kambodży żyje zbyt wielu zwolenników wszystkich czterech Armii..

Polecany film: "Czas zabijania".

17 lutego 2012

Wietnam: kącik modnej Wietnamki


Jesli juz o Charakterystycznych elementach ubioru Wietnamczykow, warto wspomniec I zaslanianiu twarzy. Nie jest to wymog religii (buddyzm), a po prostu praktyczna oslona przed pylem i kurzem podczas jazdy skuterem. Samochodow na ulicach jest moze 7%, reszta jednosladow, wiec maseczki szyte najczesciej wlasnorecznie z czego popadnie sa powszechne I tworza lokalny koloryt.

Dodatkowo, oprocz szczelnego zasloniecia prawie calej twarzy, Wietnamki wyzej postawione, jak urzedniczki, zawsze w eleganckich spodniach I kostiumiku, na skuter zakladaja dzianinowe rekawiczki. Czesto z przyszytym na grzbiecie dloni lebkiem misia czy kotka ;) Dlaczego?

Najwiekszym komplementem dla Wietnamki jest powiedziec jej, ze wyglada bardzo koreańsko! ;-) Wszystkie trendy mody kopiowane sa na ulice wprost z koreanskich telenowel, chociaz to co uszyte w Wietnamie a nie w Chinach, uważane jest tu za luxusowa firmowke!

Modna jest "koreańskość", a że Koreanki mają jaśniejsza skórę, Wietnamki chcą byc równie elegancko jasnoskóre, wiec na świeżym powietrzu zasłaniają praktycznie całą twarz i noszą reawiczki..

Tak jak kimono dla Japończyków tak dla Wietnamek "garniturem" jest Áo Dài - długa za kolano prosta dopasowana sukienka, rozcieta po bokach, ku gorze aż do pasa. Nosi sie ja ze spodniami, wszystko w wersji atlasowej, odswietnej, lub codziennej, bawełniane.

Wietnam: Non Lan - to sie nosi!



To chyba najbardziej rozpoznawane nakrycie glowy po sombrero i turbanie.

Charakterystyczny stozkowy ksztalt kapelusza a slomkowym kolorze jest prawie zwyczajowym symbolem Wietnamu. Kto z nas nie widzial na zdjeciach kobiet pochylonych nad sadzonkami ryzu, w "pidzamach" do pol lydki wlasnie w non lan na glowie.

Pokrycie wykonane z ryzowej slomy, czasem z cienkich listewek bambusa lub lisci bananowca, konstrukcja nosna z mlodych pedow bambusa - jest prosty i tani w wykonaniu (ponizej 1 $),

Kiedys bardzo w Wietnamie powszechny I noszony przez wszystkich, dzis uwazany za nakrycie glowy rolnikow I biedoty miejskiej. Bardzo zadko mozna spotkac kogos jadacego w non lan-ie na skuterze, u biedniejszych - rowerzystow jest to powszechne.

Noszony glownie przez starsze pokolenie, jest raczej kobiecym nakryciem glowy. Mezczyzni pracujacy w polu zwykle nosza kapelusze wzorowane na korkowych helmach francuskich kolonizatorow koloru khaki.

 
Non lan jest bardzo uniwersalny I przystosowany do lokalnego klimatu.

W porze deszczowej szerokie rondo chroni od deszczu ramiona, a woda latwo splywa po nachylonych bokach. Momentalnie tez wysycha, nie plesnieje I nie gnije.
Na ostrym sloncu rondo zapewnia szeroki cien, chroni oczy, jest jednoczesnie bardzo przewiewny. Dodatkowa zaleta to bardzo mala powierzchnia styku z glowa I izolacyjna poduszka powietrzna w stozku nad glowa powoduje ze glowa sie w nim nie poci.
skosnie nachylone scianki, jasny kolor i polysk slomy powoduja tez ze non lan nie nagrzewa sie w upalnym sloncu.

Pasek bawelnianej tkaniny (czesto po prostu zwykla chustka) przyszyta lub wrecz przypieta na agrafki do wewnetrznych bokow zapewnia bezstopniowa regulacje, przelozona pod broda sprawia ze non lan nie spada podczas prac polowych a nawet monsunowych porywow wiatru.

Sam sprawdzilem - starszej pani sprzedającej peleryny przeciwdeszczowe turystom powiedzialem, ze olewam jej peleryny, ale ten kapelusz ktory ma na glowie, to chce! :) I mam taki w wersji codziennej, od Pani Babci z glowy, a nie taki ze sklepu dla turystow :)

Jest duzo wygodniejszy niz lepiaca sie do ciala mokra foliowa peleryna, ograniczajaca ruchy I pole widzenia w kapturze (w pelerynie musisz obracac sie calym cialem, jak zaba, gdy chce spojrzec za siebie :) )- co wazne przy Wietnamskich zasadach ruchu drogowego i robieniu zdjec ;-) 

Wietnam: Hał du ju du, łat du u łon?


Hał du ju du, łat du u łon? - tak zwykle zapisuja to zdanie zaczynajacy uczyc sie angielskiego.
Z jezykiem wietnamskim jest bardzo podobnie.

Jeszcze sto lat temu do jego zapisu uzywano pisma chinskiego, ktory pozwala poprawnie zapisywac jezyki toniczne, oparte na dzwiekach, a nie na literach. Zapis ma jedna wade - trzeba zapamietac min. 5 tys znakow (jednoznacznie identyfikujacych prawidłową wymowę), by jaki tako poslugiwac sie pismem.

Jezuiccy misjonarze nie mieli na to czasu ani ochoty, by uczyc sie glosek. Wpadli wiec (Foster) na to, by lacinskimi literami zapisywac dzwieki, a obwiednie (nabrzmiewanie, wybrzmiewanie, gardłowość dzwieku) zapisac kilkoma roznymi apostrofami nad i pod akcentowanymi literami. Sa wiec gloski nabrzmiewajace, wybrzmiewajace, gardlowe, falujace. To troche tak, jak nasze "a" i "ą", albo "ż" i "drz", "s" i "sz".

I teraz juz byle misjonarz mogl Wietnamczykow nawracac, "czytajac", a raczej recytujac Biblie z zapisu fonetycznego, po wietnamsku :) 
I to nawet nie znajac wietnamskiego, tak jak my potrafimy nie znajac angielskiego "powiedziec" np. "aj łona kuki" albo "łan dala plis".

System byl na tyle prosty, ze przyjal sie u francuskich kolonizatorow w administracji, a po rewolucji jako urzedowy zapis panstwowy. Dzieki temu tez zlikwidowano analfabetyzm, zaden rolnik nie musial juz kuc 5 tys glosek, a dwadziescia kilka liter.

Majac wiec jakie takie pojecie o apostrofach, mozna samodzielnie i poprawnie czytac po wietnamsku, a nawet po chinsku..

16 lutego 2012

Wietnam: szkic do portretu

Siedze sobie w noc ciemna w poblizu Hoi An, w calkiem przytulnym i klimatycznym hoteliku (Le BelHamy spa resort) na tarasie pokoju, patrze jak deszcz marszczy wode na tafli basenu wyzloconej ksiezycem, a w glowie uklada mi sie konspekt tego, o czym na pewno napisze, o Wietnamie.

Kapelusz Non Lan zawsze modny!
Oczywiscie NIE napisze niczego o historii, zabytkach i tym podobnych, bo to znajdziesz w Wikipedii, a nie mam ambicji jej tu przeklejania. Bedzie za to na pewno o:
-- Wietnamski ryż - czyli dlaczego w Wietnamie Społeczność jest ważniejsza od Jednostki i co z tego wynika od 6 tys lat temu do dzis :) Wspolna praca, komunizm, kooperacja.

-- Hanoi - stolica Wietnamu: zwyczajach, modzie, "polnocnosci" tego miasta, przemianach z komunizmu we wspolczesnosc.

Wietnamki wyżej postawione zasłaniają dłonie..
--  Zatoka Ha Long - perły, Unesco, James Bond, komercja, kolory lodzi w kontexcie politycznym :)

-- Da Nang - dlaczego wlasnie tutaj prowadzi sie nowatorskie experymenty polityczne i skad sie tu wzieli Chinczycy. No i troche o modzie Wietnamu Srodkowego.

-- Sajgon - dlaczego Ho Szi Min ? :)

-- DeltaMekongu - o włóczeniu się łodzią po kanałach i kanalikach Delty i klimacie jak z filmow o wojnie w Wietnamie..


O tym wszystkim bedzie, gdy nie bede tak zmeczony codziennie, powyzsze akapity beda zamienialy sie w bogato ilustrowane fotkami notki.
Bedzie tez link do non-google page, gdzie bedzie ok. 5 tys moich zdjec: Wietnam 2012 :)

13 lutego 2012

Wietnam: kilka praktycznych info w skrócie

Z rzeczy praktycznych:
    
    Widok z wejścia czterogwiazdkowego hotelu, Hanoi.
    
  1. Bankomaty ATM wyplacaja lokalna walute, ale Krajowcy chetnie wezma dolary, bo te nie podlegaja inflacji 30% rocznie. Reszte zwykle wydadza w dolarach, lub w swoich drobniejsze 1$ =20 tys. DON = 1 piwo ;) , ceny sa wszedzie prawie takie same, Wietnamczycy nie sciemniaja i nie kroja niekumatych turystow na byle puszce Coli, jak Chinczycy ;/ Ale przez to i targowanie sie praktycznie nie istnieje.
  2. Jezyk jest toniczny (wymowa i akcent ma znaczenie dla tresci), ale zapis alfabetem łacińskim, nie chińskim! Skutek: łatwość nauki języka, zapis prostszy niż np. japoński, ale literki mają kilka rodzajów "przecinków" - akcentów wymowy nad głową ;) Pozostałość po misjonarzach, którym nie chciało sie przekładać Biblii na chiński..
  3. 
    ..no i co z tego że kury? Nie lubisz drobiu? :)
    
  4. System handlu - jak w Indiach i Polsce w 1998r. - "garażowo-łóżkowy". Brak Marketow.
  5. Porozumiewanie się - ludzie z obsługi bezpośredniej znają angielski na poziomie naszego gimnazjum, "uliczni" kumają podstawowe rzeczowniki i czasowniki. I liczebniki :) Czyli jak  w Japonii. Większość za to zna tez francuski.
  6. Alkohol: wietnamskiej wodki (jak chinskiej i japonskiej) pic sie nie da, choc tania, jest za to kilka rodzajow piwa, w puszkach 0,3l, cena 20 tys lub 1$. Jesli ktos wola wiecej, i nie jest to kelner, to Cie wkreca.
  7. gniazdka elektryczne:  są dosłownie "w cały świat" - typu europejskiego, angielskiego i amerykanskiego/japonskiego. W praktyce polska wtyczka z cienkimi bolcami (nie "żelazkowa") pasuje w każde z tych 3 gniazdek :P
  8. telefon: Minuta rozmowy z komórki do Polski to 7-8 zł. Taniej i prościej kupić na miejscu karte (sa na kazdym kroku, kilka sieci) za 10$ - wystarczy do Polski! Zwlaszcza jesli masz T-Mobile, bo tylko ta firma nie raczyla podpisac umowy roomingowej i telefony z T-mobile ordynarnie nie dzialaja.

12 lutego 2012

Wietnam: pierwsze wrażenia..

Witamy w Wietnamie.

Temperatura - 15 stopni na plus. Miło, prawie 30 st. różnicy do Polski :) Kurtka i buty zimowe na dwa tygodnie moszczą się na dnie plecaka. Lądujemy w mleku. Mgła otula wszystko, ale przynajmniej na głowie nie ląduje dziennie wiadro wody z monsunów.. W końcu to wietnamska zima, pora sadzenia ryżu.

Hanoi nocne. Uliczka wcale nie boczna.

Hanoianka dzienna. Na elegancko.
Prawie dziesiec godzin lotu, jakieś pijatyki w samolocie z bandą krakowiaków i przesunieciu czasu o osiem godzin "na później" powoduje ze jestem zajechany jak sandały Mojżesza i jedyne na co mam ochote, to spac, spac! Ale chociaz wieczorna przejazdzka riksza po centrum Hanoi, zeby za wczesnie nie zasnac, a organizm zmusic do przesuniecia :)

Witajcie w kraju, gdzie Facebook NIE DZIALA, mozna za to online pograc w cos w rodzaju Monopolly - "zbuduj socjalizm" ;)

12 listopada 2011

Japonia: każdy musi zjeść tu sushi ! :)

Dziś notka poświęcona japońskiemu jedzeniu generalnie (choć to "temat - Missisipi"), ale na początek to, z czym się japońskie jedzenie gajinowi kojarzy - sushi :) [więcej w Wikipedii]

Z racji tego, że Japonia to kraj górsko-wyspiarski, do morza jest tu zewszad zwykle b.blisko, a nawet jeśli nie to dowóz jest łatwy, a to korzystnie wplywa na diete - świeże ryby i owoce morza są praktycznie dostępne wszędzie, b.tanie i pyszne! :)

Europejczykowi sushi kojarzy sie raczej wyłącznie z maki (plasterki roladki owijanej wodorostem), a Japonczykowi głównie z nigiri (plaster rybki na pecynie ryżu). Plasterek może być praktycznie ze wszystkiego - z łososia są do wyboru - z grzbietu mięsno-czerwone, z brzucha delikatne-tłuściutkie, coś tam z ogona też było :) ; z węgorza morskiego, z malutkich kalmarków z mackami, z trzech odmian krewetek (także z tempury, pyszne ze słodkim sosem), z dziesiątek innych ryb (niema ryb tzw. białych, są czerwone), aż po ekskluzywne susziki z wściekle pomarańczową i pyszną ikrą jeżowca, oraz typowo europejskie susziki z.. hamburgerem, jajkiem sadzonym,  brokołem, plastrem wołowiny..

Mała, prosta suszarnia "osiedlowa" (100Y)
Prosta, szybka "Suszarnia" jest tu zwykle na rogu każdego większego kwartału (kwadrat domów otoczony krzyżówkami ulic) - jak u nas Żabka :) Można wejść i ściągnąć sobie z taśmociągu tyle tależyków z szuszikami po 100Y, ile pomieścisz! ..Bo tutaj susziki są zwykłych małych tależykach, z których każdy ma kolor taki, jaką cenę ma porcja, a "cennik" tależyków wisi na ścianie. A że podstawowy "suszik" kosztuje 100Y (dla Japończyka to złotówka, dla nas 1 EUR), to można sobie w takiej lokalnej "suszarni" nawet robić zawody, kto więcej tależyków zmieści na jedno posiedzenie.. Później, gdy masz już swój wysooooki stosik tależyków, przychodzi Pani Tależykowa, liczy je (pokazuje tależyk, mówi: 100Y, stawia kreske na rachunku i tak samo aż do KONCA talezykow..) i daje rachunek do kasy. Tam uiszczasz te 1000-1500 Yenów i wychodzisz z opchanym brzuchem, świadomością tego, że spróbowałeś kilkanaście świeżutkich i przeróżnych sushi-smaków i zestawów za cenę łączną JEDNEGO sushi w warsiawskiej knajpie...


A, piwo w "suszarniach" jest zawsze bezobsługowe - w małych nalewasz sobie porcję z dystrybutora do kufelka, a przy kasie DEKLARUJESZ ile kufelków wypiłeś (tylko tu na Wyspach jest to możliwe..), w większych samemu bierzesz z lodówki oszroniony kufel, podstawiasz pod automat, wrzucasz trzy lub cztery 100Yenówki i masz pyszne chłodne piwko. I jeszcze możesz guzikiem wybrać, czy automatyczny barman ma nalać z pianą lub bez :)

"Klient korner" w dużej Suszarni w Kioto

W większych "szuszarniach" typu McSushi, np. w Kioto,  gdzie jest dobrych osiem rzędów stolików po 10 loggi, w każdej loggi jest monitorek LCD, na którym zajadający może sobie zamówić "specjala" ;) Specjali jest kilkadziesiąt, i nie jeżdżą na taśmociągu żeby się nie zestarzeć, lub muszą być podawane ciepłe, lub są dużo droższe (czyli aż 300 Y ;P). Taki specjal jedzie sobie na czerwonej wieżyczce i... wjeżdżając do loggi zamawiającego piszczy na monitorze zamówien - żebyś skumał, że to podjechało Twoje, a nie sąsiadowi zamówienie podbierzesz!


Jedna z wiekszych Suszarni w Kioto :)
A gdy już pożresz ile zmieścisz, wołasz (klik - monitorem zamówień!) Panią Tależykową która policzy... :) I tu jeszcze nie koniec - pod monitorkiem jest dziura w kształcie tależyka.. Tu wrzucasz tależyki ze swojego i współbiesiadników stosika - a gdy wrzucisz każdy piąty, na monitorku zamówień wyskakuje loteryjka ;) Jeśli WIN, to z pod monitorka wyskakuje japońskie :jajko niespodziewanka: - a tu są na prawdę bajeranckie niespodzianki... :D Warto wrzucac po sobie tależyki :P

Co jeszcze o sushi w Japonii? Choćby to, że tak strasznie popularny w Europie sposób serwowania suszików w łódkach pływających po wodnej strudze dookoła baru, to chyba wymysł europejski dla ukazania elitarności paru plasterków łososia na ryżu (i urban legend jak japonskie hotele kapsułkowe) - przez dwa tygodnie nie widziałem tu ani jednego "pływającego tależyka" wokół baru.. Na taśmociągu sobie  jeżdżą, niczym walizki na miniaturowym lotniskowym claimie bagażowym..

malutka porcja NATTO
Japończyk na deser po śniadaniu zje np. natto - malutką porcję sfermentowanej soji, pokrytej śluzem i przy nabieraniu ciągnącej się za pałeczkami setkami cieniutkich, lepkich, przezroczystych nitek.. W smaku mdławo-gorzkie - można natto pokochać lub znienawidzieć :) Ja mam go już nadto, a w hotelu podawali z dwoma smakowymi sosikami i czymś jeszcze, jako deserek na wynos do metra ;) JA wyniosłem i wystawie chyba na Allegro :D

Co sie na Allegro nie pojawia, to wołowina marmurkowa wagyu, czyli najdroższa wołowina świata z Kobe (Nie żadna tam argentyńska! Bo w Kobe każda krowa ma masażystę, pojona jest piwem i chowana bezstresowo..) Będąc w Kobe warto jej spróbować, bo tu jest najtansza i ma to swoisty klimat, jak kaczka po pekińsku zajadana w luxusowej knajpie w Pekinie :D
Smak "kobki"? - hm, bardzo delikatna, zahaczając o "zbyt tłusta". Tak samo jak brzuszek łososia...

W Miyajima Itsukushima spróbowałem prawdziwych ostryg. Takich łowionych o czwartej nad ranem, trzymanych w morskiej wodzie, poźniej wrzuconych na grill i otwieranych, gdy zaczynają strzelac kawałkami muszli.. Przyrządzaciel wyglądający na Huna uwijał się w jednej z knajpek nad buchającym płomieniami grillem.. Zapieprzał pomiędzy muszlami, jakby był Tetramantem :) Pyszne, półgotowane w oceanicznej wodzie ostrygi z grilla w gorących muszlach były tanią (5 szt- 1000Y) i niezapomnianą potrawą - prostą, i luxusową za razem - jak cała Japonia!! :)

Jednak najfajniejsze były ekonomijaki :) W Hiroszimie są w wersji makaronownej :) A najfajniej, w Hiroszimie będąc, znaleść pieciopetrowa knajpke o jedną przecznicę dalej za dworcem kolejowym :) W mijagalni siadasz przy stole, który jest jednocześnie rozgrzaną blachą.. Na dzień dobry kiczenMajster kapie ciasta nalesnikowego i wali kopkę makaronu ZupkowoChińskiego.. Dalej, na makaron rozbija jajco, a do tego daje zieleninę: pekinkę, dajkona tartego, przyprawy czerwone, inne japońskie cosie.. A na to dopiero ładuje to, co sobie zamówiłóeś jako dodatki.. Ostrygi, kalmary, rybki.. Gdy już ta cała kopa siądzie, kiczenMajster... odwraca całe to ustrojstwo spodem do gory i obsmaza. Efekt - przepyszny!

Taniojadki - w Japonii nie je się na ulicy - to jakieś takie bezsensowne, kiedy co trzeci parter budynku jest żarciodajnia z czymkolwiek.. Susziki nie pierwszej świeżości i nie pierwszej jakości, ale przedniego smaku, można zjeśc tu w popularnej lokalnej sieci (taki McŻarło) - maxBigExtra porcja kosztuje tu 300Y i na prawde wystarcza na caly dzien zapitalania po miescie! W tradycyjnej lokalnej knajpie pełne danie kosztuje ok. 1000 Y.

Ewenementem na skalę chyba światową są w Japonii WYSTAWY przed restauracjami!!
W Europie są to karty MENU, a w co wypaśniejszych kurortach gdzie becalujesz w EUR, w menu i przed knajpą zobaczysz swoją potrawę na pieknym zdjęciu.
Jednak Japończycy wstąpili chyba na wyżyny prezentacji menu - przed praktycznie każdą sensowną knajpą jest wystawka ATRAP. Atrap całych serwowanych dań, i to nie z masy papierowej lub pianki.. Nie wiem z czego są, ale wystawowe potrawy można DOTYKAC i mają konsystencję (bułki są "bułkowe" w dotyku!) i temperaturę potrawy !! Wkladasz palec w atrape spagetti i jak byś wsadzał palec w prawdziwe spagetti.. Pikanterii dodaje widok.. widelca, wiszacego nad talezem z nawinietymi nitkami makaronu.. Brakuje tylko mozliwosci sprobowania smaku i zapachu atrap... ;/ W Grecji po prostu wpuszczali do kuchni ;)

Z czwartej beczki - zakupy jedzenia do pożerania w Szinkansenie - zobacz notka o Kolejach japońskich :)

Na pewno miliarda rzeczy w Japonii nie posmakowałem (pierożków, miniwęgorzyków, na fugu nie mam ochoty - niech sobie pływa), zwłaszcza lokalnych (jak niedojrzałe pistacje które zanabyłem w Kobe i inne wydumane przez prasę) ale jeszcze spróbuję :) Choć wiem że na to i miesiąc nie wystarczy...

Podjadłem, wyjechałem, jeszcze tu wróce, posmakować !!!

10 listopada 2011

Japonia: Kolej na japońską kolej

Schemat linii metra w Tokio i automat biletowy
Koleje w Japonii są dosć drogie, jednak jeżdżą nimi wszyscy z paru względów: samochodu nie masz w miescie szans kupic, jesli nie przedstawisz dowodu wynajęcia miejsca parkingowego, pisemnej opinii sąsiadów i paru jeszcze innych podobnych kwitów z gavermentu. A i tak w miecie nie zaparkujesz. Metro jest szybsze, dojeżdża wszędzie i można w nim godzinke odespac... A Jesli masz do stacji dalej niż 7 minut pieszo, dojezdzasz do niej rowerem.

Rozkład jazdy trainów japońskich
Kolej tu jest szybka i punktualna co do minuty, tak jak u nas tramwaje na bilety czasowe. Na bilecie jest podana godzina odjazdu i PRZYJAZDU. I pociąg pojawia się u celu dokładnie i o tej godzinie, obojętnie czy to podmiejski telepak, czy szinkansen, z prędkocią podrozna 250 km/h.
Na rozkładzie jazdy obok godz. odjazdu, przyjazdu, kierunku i peronu, wyswietla się kółko, kwadrat, trójkąt. te same znaczki sa namalowane na peronie wraz z nr. wagonu, dzieki temu każdy wie gdzie zatrzymają się drzwi i gdzie się ustawić w kolejce. I te drzwi faktycznie ZAWSZE zatrzymuja sie przy znaczkach, co do stopy!

Odjeżdżasz bierzącym, stań na zielonym,
jedziesz następnym, stań na czerwonym pasie
Pociąg zatrzymuje sie na peronie tak, by drzwi na peron otwarly się w wymalowanych na peronie miejscach. W miejscach tych są wymalowane dwie linie - zielona i czerwona. Przy zielonej w rzadku ustawiają się czekajacy na pociąg najbliższy, wzdłuż czerwonej czekający na następny.
Pasażerowie najpierw wysiadają, póniej rządem grzecznie i szybko wsiada. Nikt nie robi bydła z wycigiem do siedzeń, bo każdy ma miejscowke.

 Na stacji końcowej, gdy pociąg zmienia kierunek jazdy, we wszystkich 16 wagonach obsługa... OBRACA fotele w nowym kierunku jazdy! Idzie to błyskawicznie, a bydło się nie bije o najlepsze miejsca. Włacicieli kolejowych jest kilkunastu: państwowi, firmy, prywatne.. Nic sie w rozkładzie jazdy nie gryzie i jedzi co do minuty.



Szin wjeżdża na peron :) Tylko skrzydeł zapomniał :)
Przy wjedzie pociągu pan peronowy ( w białych rękawiczkach) kłania się w pas, witając podróżnych. Ma też nauszny mikrofonik, przez który może w każdej chwili podać komunikat przez wszystkie megafony na danym peronie. Proste, genialne, funkcjonalne!

Pan maszynista ( w białych rękawiczkach), gdy skład zbliża się do semafora, wskazuje go palcem (na znak że widzi) i mówi na głos manewr - np. jest żółte, zwalniam". Ma też na pulpicie umocowany.. zegarek?.. nie  STOPER! Bo tu kolej wjeżdża na peron co do sekyndy, a nie co do minuty...


Uchwyt w Inwalida Corner

W pociągu, tramwaju, metrze nikt nie ustępuje miejsca starszym  bo starszych osób w społeczeństwie jest większoć.. Kobiet nie przepuszcza się w drzwiach - to pozostałoć po czasach gdy mężczyzna szedł przodem, by bronić.

W byle tramwaju, gdzie schody wejściowe są troszkę wyższe,  jest w rogu specjalny "MIĘDZY-stopień" (pomalowany na żółto i chropowaty dla niewidzących) - ot, taki mały dodatkowy schodek, żeby staruszkowie nie musieli zadzierać nóg aż pod brodę, jak w naszych tramwajach, co niektórym wręcz uniemożliwia podróż by MPK ;/

Każdy emeryt w Japonii z Govermentu dostaje "miejskiego travel-passa" - czipową kartę którą nosi na szyi (sama się odmeldowuje przy wejściu). Odpada więc zmuszanie staruszków, by do tramwaju nosili ze sobą jakieś poszarpane papierzyska z ZUS o przyznanej rencie ;/


Segregacja płciowa? Nie, bezpieczeństwo...

W metrze są też wagony przeznaczone WYŁĄCZNIE dla kobiet - gwarantuje to brak wymacania po tyłku w tłoku. W japońskich komórkach nie da się wyłączyć odglosu robienia zdjęcia - nie da się więc cichcem zrobić fotki pod spodniczkę w metrze. Są też w wagonach "inwalida korners" - siedzenia o czerwonej, zamiast niebieskiej wyściółce, żółtych zamiast białych uchwytach, a na każdym ikonka - wyłącz tu komórkę - przecież ktoś tu może miec rozrusznik serca! Nawet na najwiekśzej stacji metra na świecie nie widziałem takiego tłoku, by musieli tu pracowac peronowi dopychacze, jak w NY. Tu metro po prostu jeżdzi zbyt często, by zebrał się tłok, nawet w godzinach szczytu :)




Linia nadziemnego, bezobsługowego metra w Tokio
Jest też linia metra nadziemnego (taki U-bahn) - całkowicie bezkolizyjna i zautomatyzowana - przez całe Tokio prowadzi ją.. automat i czujniki - niema ANI JEDNEJ osoby z obsługi pojazdu :) Niesamowite wrażenie..

Japończyk, gdy jedzie nawet i 600 km, nigdy nie ma bagażu większego niż  torba naszego gimnazjalisty - przyczyna jest prosta - nigdy niegdzie nie jadą dłużej niż na dwa dni.. Tydzień urlopu dla Japończyka to tak jak u nas wziąć rok bezpłatnego urlopu :) Biorą więc plecaczek, torbę żarcia i jadą z Tokio np. zajrzeć do swiątynii w Kioto. Za to pasjami lubią w Szinkansenach (takie ichne Intercity) zajadać - nawet jesli podroz trwa godzine - jedzą obiad. Praktycznie każdy na dworcu kupuje charakterystyczne japońskie pudełeczko z jedzeniem - kilkunastoma malutkimi porcyjkami najróżniejszych cosiów w przeróżnych smakach. Dlatego w pociągu każdy fotel ma składany stoliczek.



Najpierw wysiadamy, później grzecznie wsiadamy...
mój Raill-Pass i bilet metra:)
Dla Europejczyka kolej japońska jest droga (autobusy kursują tylko w ichnych Tatrach, na krotkie trasy)  ale gajin może sobie wykupić imienną kolejową pass-karte (500 EUR na 2 tygodnie, do kupienia TYLKO poza Japonią u Przedstawiciela Japonskich Kolei)  pozwala to obniżyć koszty podróży minimum dwukrotnie, w porywach do x10. Na Pass-karcie (jak na wielu Bardzo Oficjalnych Dokumentach) rok podaje sie w latach dynastii, a nie w jakims tam kalendarzu europejskim ;) Moja nosi date 12 grudnia 2013 roku cesarza Hirohito :)

9 listopada 2011

Japonia: Reklamy Telewizyjne i WWW


Reklama wyprzedaży w Rossmanie" :)
O żenującym pięknie i kompletnym braku poczucia estetyki layoutu japońskich stron WWW przekonał się każdy, kto chciał nawiązać kontakt z autorami mang, albo chciał zarezerwować mały hotelik.. pomijając kuriozalną formę układu strony, typu :wszystko-wszedzie-ale-bedzie, można oczywiscie zainstalować sobie czcionkę kanji czy inną hiraganę, ale prosciej po prostu myszką najeżdżać na linki - nazwy podstron sa zwykle angielskie :) Inna sprawa, że japońscy twórcy netowi nie potrafią się wyswolić z założenia, że strona WWW, tak jak papier pismienny biała być musi i juz, oraz nie mogą się do końca zdecydować, czy wolą pisac w pionie (klasycznie), czy w poziomie (nowoczesnie). Stad myslę typowy japoński rozpieprz na WWW, ale i często w tanich gazetach, ulotkach, itp.. Dla Europejczyka estetyczna kaszana.. 

Książki drukowane są tu w pionie, tak jak oficjalne dokumenty i reklamy na budynkach, w poziomie drukuje większoć gazet bulwarówek, ulotki, ogłoszenia, bannery i tabliczki informacyjne.. Ale ogólnie, trzeba po prostu rozkumać kierunek, zanim zacznie się czytać :)
Bierz co chcesz, nawet deszcz :)
Japończycy jeszcze 10 lat temu mieli aż dwa kanały TV i trzy satelitarne (w tym jeden płatnie dublujący naziemny, darmowy). Dzis w dużych miastach mają nie tylko kilkadziesiąt satelitarnych, kilka analogowych antenowych, ale i ze szesćdziesiąt kanałów naziemnych, cyfrowych. Na pilocie jest: ANT, SAT, DAT.
Inna sprawa, ze nawet te płatne kanały DAT są jak dla nas na żenującym poziomie - nasza Familiada to dla nich niedoscigniony majstersztyk.. Fakt, jest kilka kanałów reportażowo-informacyjnych, nawet jeden gajinski (czyli po angielsku), ale wiekszosć kanałów puszcza stareńkie filmy, glupawe show i teleDurnieje, w których się wszyscy zajebiscie bawią :)
..DAT  TV za "bóg zapłać" - kartą VISA :)
Z trzeciej beczki - reklamy. Podczas filmu potrafią zacząć się bez żadnej planszy ostrzegawczej, wręcz w pół słowa aktora, w pół sceny.
I ładuje się na ekran panienka, która czochra się plecami o futrynę, następne ujęcie to plecy rozdrapane prawie do krwi, kolejna przebitka - na puder zapobiegający swędzeniu, następna - panienka błogo spoczywa na łożu.
I teraz wchodzi już aktor kończący swoją kwestię we filmie który właśnie ogladałes. 8 sekund i koniec.
Żadnych bloków reklamowych, żebys nie zdążył spieprzyć do imbryczka, zrobić sobie herbaty albo sie odlać.
A to, że całkiem naturalnie i po południu lecą reklamy klinik powiększania piersi i cerowania błon dziewiczych, to luz. Pora oglądalnosci? Cenzura obyczajowa? To tu jest pojmowane w całkiem inny sposób.

I trzeba to zaakceptować i zrozumieć, bo jestes tu GOSCIEM z OBCYMI zasadami!
Albo do Japonii nie jechać. Po prostu.