30 maja 2007

Grecki kontrakt: PAME STI DULIA

No i tak. Dolecielismy. kto byl ten wie, a kto nie byl, ten zobaczy. Wielki i rozwleczony Wenizelos w Atenach. I pomaranczowy bus do Rafiny (tam po lewej), ktory bydlak podrozal, z 2E na 3E (chyba ze kurna wygladam za bardzo na kosmo, to mnie kasuja?). I juz sama jakos tak zrobila sie tradycja, ze juz po raz chyba piaty ladujac w Grecji, pierwsze kąpanie jest na plazy w Rafinie, a pierwsza salatka horiatiki i pierwsza karafka schlodzonego, bialego wina jest w "Panoramie" :) Polecam jako miejsce zupelnie inne od zapyzialych i drogich tawern w porcie, polozona na samych skalach, za plaza i kanalem, pieknie z portu widoczna! Nota bene z bardzo fajnym widokiem na miasto, port, przystepnymi cenami i salatka spokojnie na dwie osoby w postaci dorodnego wielkiego kopiastego stogu siana. I krijo karafą aspro wina :) I tak przy okazji, zagadnąwszy pana kelnera, okazuje sie, ze z Rafiny to promy oczywiscie plywaja, ale nie na Dodekanez, tylko na Cyklady :D Nicto, podziwiamy gwiazdy i miasto, przy pustej tawernie.. Początek sezonu dopiero.. Cud że czynna :) Wiec rano bus do Aten (2.10E) i metrem do Pireusu. Za cale 70 eurocentow. W Pireusie o 13" mamy wybor juz tylko dwoch promow na Rodoss. (Ale za to fajnie ze jest darmowy autobus do terminalu E1, ktory jest dobre pol godziny pieszo w upale, z plecakami pelnymi wszystkiego co potrzebne na szesc miesiecy pracy w Grecji)
..Sielanka w porcie Pireaz: dwulufowe dzialko przeciwlotnicze i sprzedawca kandyzowanych orzeszkow ziemnych...
Pani w Agencji biletowej mowi: pierwszy prom jest za 45E o 19", i drugi za 30E, godzinke pozniej. Tyle ze ten drugi doplywa do celu o szesc godzin pozniej :) Wiec oczywiscie ladujemy sie na tanszy, by miec co przepijac, z zaoszczedzonego. No i podrozuja nim Cyganie z taborami, rozkladajacy w korytazu swe pielesze z szesciorgiem nagich dzieciat i innych maneli. I Murzyni z wiekszymi od nich samych torbami pelnymi podrobek wszystkiego na handel przyplazowy.. I biegajacego razem stadem stada kilkunastu sztuk mlodego, greckiego chlopa w wieku i wygladzie rasowego podrywacza - Kamaki, podazajace wodzic rej w nocnych klubach Rodoss.. Slowem, bierzemy tanszego proma :) Ktory, jak glosi certyfikat na scianie, ostatni przeglad techniczny mial w 93 roku. I wyglada jakby od tego czasu nie byl malowany. A moze nawet sprzatany, miejscami. Tratwy ewakuacyjne sprawiaja wrazenie zapuszczonych atrap. Poczesne miejsce pokladu piatego zajmuje taras wypoczynkowy z wielkim basenem. Bez wody. Co oczywiscie nie przeszkadza ostrzegawczej tabliczce glosic: NO JUMP! Rozsadek podpowiada mi, ze jednak nie zaryzykuje zlamania zakazu. I wijemy sobie gniazdo w przedziale trzeciej klasy, (ktory wyglada jak przerosniety w szerz wagon Intercity), pod telewizorem, zasypiajac blogo w doborowym towarzystwie. Bo obok gniezdza sie Japonczycy. A na tylach Cyganie walcza o miejsce z Murzynami. Kolo osmej budzi mnie beznamietne "Prosehie, parakalo" z glosnika, oglaszajace przybicie do pierwszej z kilku wysepek po drodze, ktorej nazwy nie pomne, procz tabliczki w porcie, jakoby to bylo bardzo deep diving center i w ogole. Ale i tak wisze na rufie robiac fotki :) Poczem ide myc leb, by Pracodawcy zaprezentowac sie zwiezo i mlodo :) Mijamy jeszcze ze dwie wysepki, pozniej dlugasna Kos, z pieknym portem i z w ktorejs kolejnej zatoczce plonacym wiecznie smietniskiem za miastem - slup czarnego dymu nad miastem. Wezuwiusz 21 wieku. Podobno greccy zeglarze plywali zawsze tak, by widziec lad. Nie mogli sobie pozwolic na plywanie "na kreche", gdyz znali kompasu. Ale na Dodekanezie (diodeka - 12) liczacym 16 wysp [sic!], nie sposob stracic jakiegos ladu z oczu! :) I wreszcie Rodoss. Na nabrzezu, jak obiecali w Agencji, juz czeka kierowca z hotelu, z karteczka z moim nazwiskiem w zebach. Krotka gadka, ze ja to ja i ladujemy sie z Mysza z tobolami do wozu. Gdy juz jedziemy przez waskie uliczki Rodoss, mijajac slawne bramy miejskich murow, kierowca dzwoni i pyta Manadzerki, co to za druga otoma jest, co to ja wiezie. Menadzerka nic nie wie, bo przeciez Mysz jedzie tu na wariata kompletnego, bez umowy i kontraktu. Nikt nic nie wie. Plan byl taki, ze wysiadzie i popyta w hotelach czy nie chca pracownicy. Co ja sie paznokci nagryzlem i pastylek nalykalem, myslac jak tu nasciemniac zeby ja przyjeli do pracy, to moje ;/ A ona teraz siedzi obrazona i focha wali, ze zjadlem o jeden pasek czekolady za duzo, ktoren to jej byl.