23 lutego 2017

Lizniecie Irlandii, czyli snapy z Dublina

Snapy z Dublina, czyli irlandzki liz.

Gdzie to człowieka robota nie poniesie - tym razem trafiło mi się w Dublinie, a ze zleceniodawca płacił za hotel i przelot także, to dlaczego nie?

Większości z tych, którzy nigdy tu nie byli, Irlandia kojarzy się pewnie z wrzosowiskami , wesołym rudymi drwalami, gnomem pilnującym garnka ze złotem i dziewczynami machajacymi nogami w rytm specyficznej muzyki.

Kilka dni zajęło mi zerkniecie na stereotypy, wieloomiejska codzienność i kilka kupek porządnie ułożonych kamieni, zwanych potocznie architektura.

Co w Dublinie zobaczyć? At first - jest tu ponad tysiąc pubów ze słynącym stąd na świat cały Guinessem. Mało kto zwrócił uwagę na to, ze symbolem tego piwa jest harfa. Taka z dębu i wierzby, z kutymi strunami. Należała do któregoś z tutejszych władców, który poległ gdzieś na przedmieściach. Gdy żył, pewnie lubił i popić, i zagrać,  i od bitki nie stronil, co go zgubiło.  Harfa ma ponad tysiąc lat i można ją oglądać za szybką w długiej sali biblioteki, tej samej, w której leży sobie za szybką księga z Kells. Ma tysiąc dwieście lat z okładem i jest tak dokładnie wykonana, że skrybowie ówcześni mogli by dziś ze spokojem ręcznie namalować większość współczesnych banknotów. Dla mnie five star must see in Dublin.

Piwa nie próbowałem, choć smak znam, browaru ani pubów nie zwiedzalem - po cóż, skoro mam do końca życia bana na alkohol? Taka fizjologia.
Mają tu też kilka kościołów, mocno irlandzkich w klimacie, ale ileż tego można oglądać? ;-) Iglice mają, trzystumetrową, z kwasówki. Tak wybrali I zbudowali właśnie iglice, bo wieża Eiffla juz była zajęta. A i tak jej z nikąd nie widać.
Mają deptak, tak trochę jak poznańska Polwiejska, maja londyńskie Doki, stadion ala O2arena, rzekę Else, która ma przypływy niczym Tamiza. W sumie taki Londyn w miniaturze. Mocno zautobusowany, tramwaj jest jeden, a z lotniska blisko. I w pół godziny można przejść miasto szybkim marszem; -) Ma to tą zaletę, że Tesco jest blisko centrum. I oczywiście na półkach jest Tymbark, Lajkonik I Profi; -) A sklep obok Hindus na poczekaniu zdejmuje simloka i wgrywa mapy do GPS; -)
Na początku myślałem ze mi się głowa  odkręci od patrzenia na pasach w prawo zamiast w lewo (no dobrze, w Japonii te tak było) , ale po dwóch dniach idzie się przyzwyczaić, zwłaszcza ze ruch jest tu dość często  jednokierunkowy. Z resztą napis na asfalcie wskazuje w którą stronę masz spojrzeć tym razem.

Oczywiście pierwszego dnia stwierdziłem, że widziałem na świecie suchsze miejsca, ale przemoczone obuwie nazajutrz wynagrodzila mi to poranna tęcza nad miastem. Po prostu tu często pada, więc często pojawiają się tecze, wiec i legendy wyrastają po deszczu jak pleśń w Indiach.

Jak wszyscy doskonale wiedzą, na końcu tęczy zakopany jest pilnowany przez gnoma w zielonym kubraku, garnek ze złotem. Ale jak go znaleźć, skoro tęcza nie jest zakotwiczona w ziemi, jest tylko zjawiskiem fizycznym? To proste - wyjaśnił mi jeden starszy Irlandczyk - źle szukasz! Nie szukaj w przestrzeni, tylko w czasie i w przyczynach i ich skutkach, a znajdziesz! Tęcza ma swoją przyczynę, i kiedyś i dlaczegos się kończy. Tam szukaj.

A złoto? Jest!  "Heineken is gold" - głosi 30 metrowa reklama na budynku przy deptaku.

Zielone łąki porośnięte wrzosem poogladam sobie latem. BTW, widział ktoś w Polsce wrzos rosnący na łące? Nie. Dlaczego tu rośnie? Bo jemu się wydaje ze nadał rośnie w lesie. Raz ze trochę się przystosowal, dwa, że wrzosiec jest dlugowieczny, jak oliwka. Po prostu rósł tu jeszcze tysiąc lat temu, kiedy wyspa była porośnięta gestym lasem od brzegu do brzegu. Później lokalni władcy zapragneli panować także na okolicznym morzu, więc zbudowali flotę okrętów. Inni też na to wpadli, niestety okręty były mocno jednorazowe, a ilość drewna ograniczona, skutkiem czego Irlandia dziś pokryta jest łąkami. I tylko dziesieciometrowe belki stropowe nad moją głową, o średnicy 50cm dają wyobrażenie o tym, jakie tu kiedyś rosły potężne lasy!

Czego mi w Dublinie brakuje, a za czym nie tęsknię? Nie brak mi rowerzystów traktowanych jak święte krowy, wszechobecnych kamer monitoringu i bram w których można się odlać.
Co mi tu pasuje?  To ze ceny żarcia i noclegu są takie jak w Polsce, a najnizsza stawka godzinowa 8 EUR (a nie 2 EUR na rękę jak w Polsce).
I mosty. W Dublinie rzeka nie jest miejską przeszkodą,  jak w Warszawie, gdzie na dwumilionowa aglomeracje jest pięć mostów. Tu most jest co każdą co większą przecznice, a nad wysokimi brzegami wiszą spacerowe galerie.

Język?  Tu jest trochę tak jak na Ukrainie. Niby autochtoni mają swój, gaelicki, melodyjny i narodowy, ale na ulicy słychać głównie gegany angielski. Taka jest cena mieszkania w kraju położonego w cieniu Imperium...

Gdy wracałem wieczorem do hotelu, czekajaca przy wejściu dziewczyna. Nawet dość ładna, tym bardziej jak na Irlandkę, dlugowlosa brunetka o nie przesadnym makijażu,  zapytała: "junida gill?" Znaczy, lekko zirlandyzowana angielszczyzna zapytała, czy pragnę jej towarzystwa tego wieczoru. Mimo że wy
strój pokoju (to łoże pod kolumnami i skórzane fotele przy kominku ) kusil by wypróbować towarzystwo Irlandki, podziękowałem i udałem się apsters. Rano czekała robota. Na pewno kogoś znalazła, dawnsters w klubie muza napierdzielala do czwartej rano.

A Irlandki? Nie wiem czy to standard, ale tej środy wieczorem deptakiem przewalaly się tłumy pijanych lasek, którym z pod spodniczek było widać majtki. Albo i nie. Za to prawie każda niosła butelkę z "soczkiem" i waliło od niej wóda. Ogólnie pasztety o twarzach dziwek,  albo celulit pracowicie hodowany na chipsach. Ma to jedną zaletę. Irlandki w większości posiadają biusty.
Na tym samym deptaku at 10PM zaczęto rozdawać ciepłe posiłki dla bezdomnych, którzy się wyroili ze swoimi przyslowiowymi kartonami i kołdrami ze śmietnika. Taki obyczaj widocznie. Jest też trochę zebrakow, często rosyjskojezycznych.

To tyle na pierwszy rzut okiem na zieloną wyspę, jutro zobaczę ja wśród mgły z lotu Boeinga. Jeszcze tu wrócę!